niedziela, 17 marca 2013

"Alice's Adventures in Wonderland" - czyli czytanie w oryginale

 Już od dłuższego czasu planowałam przeczytanie jakiejś brytyjskiej książki w oryginale, jednak nie byłam pewna, od której pozycji wolę zacząć. Ostatecznie mój wybór padł na "Alicję w krainie czarów". Dokonałam go z kilku powodów, ale przede wszystkim kierowałam się chęcią uporządkowania sobie faktów z tej lektury - każda ekranizacja bowiem wnosiła coś od siebie i coś odejmowała, a ja chciałam znać oryginalną historię.
Dlaczego w oryginale? - Uważam, że żadne tłumaczenie nigdy nie odda stuprocentowo tego, co miał na myśli autor ( pomijając fakt, że tłumaczenie gier słownych zazwyczaj wygląda groteskowo).

Wracając jednak do "Alicji...": wbrew pozorom nie jest to książka dla dzieci, a nawet początkowo miała nie być wcale dla nich przeznaczona. Lewis Caroll ( a właściwie Charles Lutwidge Dodgson) był matematykiem specjalizującym się w szczególności w zagadkach logicznych, a także amatorskim fotografem - z czego ok. 50% jego prac to portrety dziewczynek. Naświetlenie sylwetki autora z pewnością może być pomocne przy analizowaniu jego filozoficznej powiastki. "Alicja w krainie czarów" jest według mnie dziełem kompletnym- naśmiewająca się z przywar, przepełniona ironią, ale też istotnymi filozoficznymi pytaniami. Pełna labiryntów i podwójnych znaczeń, a przy tym niesamowicie zabawna.

Moim ulubionym fragmentem jest herbata u Marcowego Zająca - jest tak jakby kwintesencją całej książki. Zabawny, ale i pouczający. Autor stworzył coś, czego jeszcze nie było, nie powielił żadnego schematu. Cała Kraina Czarów jest naprawdę magiczna - jest bowiem odmienna od wszystkiego, co wcześniej istniało, a przy tym chwilami tak zbliżona do prawdziwego świata.


Jeszcze jedną kwestią, którą chciałam poruszyć, są ekranizacje- niektóre bywały lepsze, niektóre gorsze, jednak uważam, że żadna z nich nie oddała perfekcyjnie klimatu książki. Najpopularniejsza chyba - Disney'owska strasznie "spłaszczyła" postaci, zamieniając dobrą powieść w przeciętną bajkę dla dzieci. Można by wymienić jeszcze film Tima Burtona, jednak on jedynie zaczerpnął niektóre wątki, całkowicie zmieniając fabułę.

Podsumowując, wyprawę do Krainy Czarów polecam wszystkim, zarówno w polskim przekładzie, jak i w oryginale. Na pewno nie będzie to czas stracony. Ja swoją drogą już zabieram się za czytanie "Po drugiej stronie lustra".

PS Polecam wersję z ilustracjami Arthura Rackhama, są niesamowite.




niedziela, 3 marca 2013

Na czym polega fenomen Christiana Greya?

   Nie, to nie będzie kolejna recenzja zachwalająca wdzięki młodego milionera z Seattle.
Nie, nie mam także zamiaru rozpisywać się tutaj o beznadziejnym stylu pisania autorki, infantylności całokształtu powieści i tym że słowo "seks" wystąpiło w samej pierwszej części 275 razy, natomiast zwrot "wewnętrzna bogini" 129 razy w całej trylogii.

O tej książce zostało napisane już absolutnie wszystko: poczynając od totalnego wyklęcia jej i uznania za bękarta literatury współczesnej;  poprzez uznanie jej za "tanie czytadło", kończąc na absolutnym uwielbieniu i przypisaniu cech boskich autorce.

Nie mam zamiaru jej więc "recenzować", ponieważ zrobiło to przede mną wiele osób bardziej to do tego powołanych. Ja wolałabym raczej skupić się na samym fenomenie serii "50 Shades...".
Jak powszechnie wiadomo, literatura erotyczna istniała już od wieków. Była ona zazwyczaj znacząco marginalizowana, uznawana za niszową, a do czytania jej nie przystawało się przyznawać.
Nasuwa się pytanie:
"Skąd więc ten nagły przełom ?"
Moim zdaniem E.L. James po prostu intuicyjnie wyczuła zmianę w społeczeństwie i dzięki niesamowitemu łutowi szczęścia udało jej się trafić na właściwy moment. Obyczaje się zmieniają, ludzie coraz częściej łamią granice, filmy coraz odważniejsze mają coraz niższe progi wiekowe itd, itd... 

Autorka po prostu posunęła się o krok dalej. Przyniosło jej to sławę i pieniądze, a także pociągnęło za sobą dziesiątki nowych "tworów greyopodobnych".  Jak można łatwo zauważyć standardy się obniżają, ludzie jeśli już czytają to coraz większy chłam, a wzbogacają się na tym .... "fanki zmierzchu które zainspirowane tym dziełem postanowiły pójść w ślady Meyer i napisać własną powieść" oraz pewnie jakieś korporacje, bo ktoś musi przecież napędzać ten biznes.

Samo "50 Shades of Grey" samo w sobie jeszcze da się przeżyć. Bardziej przerażające są książki, które są wierną jego kopią, praktycznie odrysowaną od linijki. I ONE WŁAŚNIE SĄ BESTSELLERAMI. LUDZIE, SERIO ?

Cieszy mnie to, że poziom czytelnictwa wzrasta,  a ta literatura może być traktowana jako  przerywnik w czytaniu. Ale żeby od razu bestseller ? 
Nie wiem, jakie wartości może nieść za sobą książka inspirowana książką inspirowaną "Zmierzchem".....
Cytując Stephena Kinga: "Zmierzch jest o tym , jak ważne jest mieć chłopaka". 50 Shades of Grey podtrzymuje to stwierdzenie, zmieniając jedynie chłopaka na " niesamowicie przystojnego kochanka".

Jako podsumowanie po prostu wkleję tu wszystkie tytuły, które powstały zaraz po "50 Shades..." i utrzymują się na liście bestsellerów. Jak widać nawet oryginalność okładek powala.