Pozdrawiam, Vanilla :)
środa, 27 sierpnia 2014
Aktualnie/ blog
Jak już pewnie każdy wchodzący na tego bloga zauważył- nie jest on ostatnio uzupełniany, nie ma nowych recenzji ani aktualnie czytanych książek. Prawdopodobnie tak już zostanie, ale nie wykluczam kontynuowania mojego recenzowania pod innym adresem (który na pewno zostanie tu podany jeśli coś takiego nastąpi). Chciałabym podziękować w tym miejscu wszystkim obserwatorom tego bloga, komentującym i czytającym. W przypadku chęci jakiejkolwiek współpracy lub kontaktu zapraszam na mojego maila (adres niezmiennie to werm0108@gmail.com), bądź na moje konto na lubimyczytac.pl
sobota, 21 września 2013
"Gwiazd naszych wina" John Green
Zwykle ciężko jest recenzować książki o których już wiele osób pisało. A o tej zdecydowanie napisano już dużo. Nawet bardzo.
Kiedy przerzuciłam kilka pierwszych stron moim oczom zarysował się obraz : Ona i On. Hazel Grace i Augustus Waters (swoją drogą, kto nazywa bohatera Augustus !?). Ona ma raka, on nie. Ona pewnie niedługo umrze, a on jakoś trzyma się przy życiu. Dalszy scenariusz miałam już przed oczyma: zakochają się w sobie, będą wspierać się nawzajem podczas gdy stan Hazel zacznie się pogarszać, na koniec dziewczyna umrze, a wszyscy będą ją opłakiwać i opowiadać jaką cudowną osobą była. Nie wiedziałam, jak bardzo się pomyliłam.
"Gwiazd naszych wina" można zaklasyfikować jako powieść dla młodzieży. O czym są w dzisiejszych czasach książki z tego gatunku? Wystarczy wejść do pierwszej lepszej księgarni, by się przekonać. Wampiry, zombie, wszystkie typy umarłych istot. Wszystko oczywiście zabarwione cukierkową miłością. Ale czy te książki naprawdę traktują o śmierci? Jest ona tam chwilą, którą trzeba przejść by móc dalej żyć ze swoim ukochanym. Czyli są one o życiu. John Green wykazał się sporą odwagą, pisząc o śmierci takiej, jaką jest. Nie koloryzował, nie upiększał. Pomimo tego udało mu się utrzymać powieść w ramach tak zwanej "młodzieżowej".
Osobiście nie lubię czytać o osobach chorych na raka. Nuży mnie to, zawsze mam wrażenie że już gdzieś coś podobnego widziałam. Tu pojawia się kolejny plus na korzyść Johna Greena. "Gwiazd naszych wina" jest powieścią nieszablonową, interesującą, wychodzącą poza utarty schemat. Nigdy nie wiadomo, co
można spotkać na następnej stronie. Mnie na przykład zaskoczył rysunek piramidy Maslowa, którą właśnie miałam na poprzedniej lekcji WoSu. Nie była to raczej rzecz, której bym się spodziewała po tomie wyciągniętym z półki bestsellerów dla nastolatków.
Generalnie powieść była dobra, przeczytałam ją szybko. Zaangażowałam się w nią emocjonalnie, autor perfekcyjnie potrafił żonglować uczuciami czytelnika. Podobał mi się sposób,w jaki opisał tę "pierwszą" miłość. Na pewno nie pozostanę na tym w kwestii lektury twórczości Johna Greena. O takich książkach zawsze się pamięta!
Kiedy przerzuciłam kilka pierwszych stron moim oczom zarysował się obraz : Ona i On. Hazel Grace i Augustus Waters (swoją drogą, kto nazywa bohatera Augustus !?). Ona ma raka, on nie. Ona pewnie niedługo umrze, a on jakoś trzyma się przy życiu. Dalszy scenariusz miałam już przed oczyma: zakochają się w sobie, będą wspierać się nawzajem podczas gdy stan Hazel zacznie się pogarszać, na koniec dziewczyna umrze, a wszyscy będą ją opłakiwać i opowiadać jaką cudowną osobą była. Nie wiedziałam, jak bardzo się pomyliłam.
"Gwiazd naszych wina" można zaklasyfikować jako powieść dla młodzieży. O czym są w dzisiejszych czasach książki z tego gatunku? Wystarczy wejść do pierwszej lepszej księgarni, by się przekonać. Wampiry, zombie, wszystkie typy umarłych istot. Wszystko oczywiście zabarwione cukierkową miłością. Ale czy te książki naprawdę traktują o śmierci? Jest ona tam chwilą, którą trzeba przejść by móc dalej żyć ze swoim ukochanym. Czyli są one o życiu. John Green wykazał się sporą odwagą, pisząc o śmierci takiej, jaką jest. Nie koloryzował, nie upiększał. Pomimo tego udało mu się utrzymać powieść w ramach tak zwanej "młodzieżowej".
Osobiście nie lubię czytać o osobach chorych na raka. Nuży mnie to, zawsze mam wrażenie że już gdzieś coś podobnego widziałam. Tu pojawia się kolejny plus na korzyść Johna Greena. "Gwiazd naszych wina" jest powieścią nieszablonową, interesującą, wychodzącą poza utarty schemat. Nigdy nie wiadomo, co
można spotkać na następnej stronie. Mnie na przykład zaskoczył rysunek piramidy Maslowa, którą właśnie miałam na poprzedniej lekcji WoSu. Nie była to raczej rzecz, której bym się spodziewała po tomie wyciągniętym z półki bestsellerów dla nastolatków.
Jedyną rzeczą, która była dla mnie nierealistyczna był fakt, że Hazel i Augustus jako dwoje siedemnastolatków cały czas wymieniali się inteligentnymi, filozoficznymi frazami. Kto kiedykolwiek widział licealistów mówiących do siebie w taki sposób? Rozumiem, że autor chciał ich przedstawić jako ludzi oczytanych, ale według mnie przedobrzył. Chyba nawet fakt śmiertelnej choroby Hazel nie był w stanie sprawić, żeby te dialogi były bardzo wiarygodne.
Generalnie powieść była dobra, przeczytałam ją szybko. Zaangażowałam się w nią emocjonalnie, autor perfekcyjnie potrafił żonglować uczuciami czytelnika. Podobał mi się sposób,w jaki opisał tę "pierwszą" miłość. Na pewno nie pozostanę na tym w kwestii lektury twórczości Johna Greena. O takich książkach zawsze się pamięta!
wtorek, 2 lipca 2013
"Dziennik Paniczny" Roland Topor
"Niektórym się wydaje, że czubkiem można zostać, ot tak, ni z gruchy, ni z pietruchy. Że na przykład najspokojniej w świecie spacerujesz sobie z rodziną, aż tu nagle doskakujesz do drzewa i zaczynasz je kopać, albo inaczej, zwyczajnie szykujesz się do spania. Po prostu dostajesz hyzia. Nie, nie i jeszcze raz nie."Jak wygląda czysta paranoja? Czy ktoś z nas kiedyś zastanawiał się, jakie to uczucie być schizofrenikiem ? Roland Topor, francuski surrealista, mistrz pure nonsens'u i czarnego humoru, starał się zamknąć szaleństwo w Dzienniku. Oczywiście taki dziennik musi odpowiednio się nazywać: "Paniczny" pasuje idealnie. Szaleństwo wbrew pozorom jest sprawą bardzo skomplikowaną. Już samo zostanie świrem wymaga niemałego wysiłku, a co dopiero opisanie tego stanu !
Topor ukazuje świat od strony całkiem innej - wywracając go do góry nogami. Każda kartka przesiąknięta jest groteską i charakterystycznym dla niego czarnym humorem. Książka składa się na cykl krótkich opowiadań luźno ze sobą powiązanych - jak to bywa w życiu paranoika. I choć bohater jest bezsprzecznie szaleńcem, często zdarza mu się jakaś genialna myśl - totalnie wyrwana z kontekstu. Jego odmienne postrzeganie świata czasem doprowadza go do całkiem logicznych i sensownych wniosków.
Autor wyśmiewa liczne przywary Francuzów, jak i wszystkich ludzi. Z poziomu szaleńca uwidacznia bezsensowne zwyczaje, gesty, zachowania. Nie zostawia suchej nitki na nikim. Rzeczy, do których zdążyliśmy się już przyzwyczaić (pomimo ich wątpliwej sensowności) stawia w świetle groteski. W niektórych momentach można by się zastanowić: kto właściwie jest tym szaleńcem? Czy bohater książki? A może on jest jedyną normalną osobą wśród nas, psycholi? Może cały nasz świat jest pokręcony, a to Roland Topor był tym "normalnym" ?
Przy książce nieraz można zapłakać ze śmiechu. Niektóre fragmenty wydają się niezrozumiałe i właściwie nie powinniśmy pytać "Co autor miał na myśli?", gdyż może wcale nic nie miał - przecież to "Dziennik Paranoika". Niektóre wątki się ze sobą składają, a inne pozostają całkowicie oderwane - tu też nie powinniśmy autorowi nic zarzucać - bo który paranoik myśli cały czas składnie i logicznie?
Rzeczą która także zdecydowanie przemawia na plus książki jest jej okładka. Kolorowa, przyciągająca oko, ukazująca czyste szaleństwo. Czyli jak cała treść zawarta w środku. Nie da się przejść obok niej obojętnie.
Podsumowując: lektura świetna, jedna z takich których chciałoby się w życiu przeczytać jak najwięcej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)